Niestety legendarne produkcje okropnie się zestarzały. Wszystkie one, te kinowe, są zbyt długie, cóż taka była wtedy konwencja. Ponad dwugodzinna fabuła, musiała być nienaturalnie przedłużana, stąd przegadane dialogi, muzyczne i artystyczne występy oraz obowiązkowy wątek upadłej ale szlachetnej pięknotki. Co nam zostało z tych obrazów, przede wszystkim wspaniała muzyka wielce uznanych kompozytorów. Samych filmów, bez znudzenia oglądać się nie da, mówię to z wielkim żalem, ale niestety tak jest.
Ostały się jednak stare filmy o Dzikim Zachodzie, które oglądać się da. Są to kręcone od pierwszej połowy lat 60"sphagetti westerny".W tamtych czasach, traktowane z duża pogardą i wielce postponowane przez krytyków. Jednak dzieła mistrza Sergia Leone zweryfikował czas i to one są ponadczasowe. Pomysłowe i zabawne scenariusze, kompletny brak "ulizanej" scenografii Hollywoodu i wartka akcja, naturalnie brzydcy aktorzy, szalona jak na tamte czasy brutalność i mistrzowska ścieżka dźwiękowa Ennia Morricone to nieprzemijające atuty tych obrazów. W owych produkcjach, traktowanych wówczas jako filmy klasy B, brylował, mocno wtedy pogardzany przez swych amerykańskich kolegów, Clint Eastwood. Hollywood miało mu za złe, uczestnictwo w tych europejskich podróbach Amerykańskiego Ducha. Jednak kręcone w hiszpańskich plenerach włoskie westerny, to obecnie miód dla oka i ucha kinomana. Kto nie wierzy niech sam spojrzy w ekran telewizora, powtórki i wznowienia są cykliczne na różnych kanałach filmowych TV.
PS. Za najbardziej "zestarzałą" produkcję Hollywoodu uznaję gniota w postaci chorobliwie długiej(165 min.) i wielce nudnej pozycji z 1962 r. pod tytułem,
Jak zdobywano Dziki Zachód(How the West Was Won), plejada gwiazd, piękne plenery i cóż z tego, nuda, nuda, nuda, prawie jak na polskim filmie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz