Pogoda rozsądnie ładna, ruch miejski jeszcze na pół gwizdka. Miasto dopiero się budzi.
Na Długim Pobrzeżu grupki porannych turystów, dwóch Anglików na rowerach i czwórka "wczorajszych" młodzieńców gadających językiem Szekspira, nieliczni przechodnie śpieszący do pracy, na ławeczce obok, smacznie śpiący włóczęga, pod Hiltonem wypasione taksówkarskie Merce i równie wypasieni i wygarniturowani taksówkarze. Poranna letnia codzienność Starego Gdańska.
Spacer o tej porze jest jak miód kojący wszystkie troski i dodający wigoru na cały dzień.
Miasto od kilku lat przeżywa niespotkany wcześniej najazd turystów z zagranicy, na Starym i Głównym Mieście języki i turyści mieszają się jak pod Wieżą Babel, nie jest ich zapewne tak wielu jak w Krakowie, ale zagraniczny postęp robi wrażenie.
O wielkiej ilości obcojęzycznych gości niech świadczy dzisiejsze zdarzenie.
Na Długim Targu o rzeczonej 6.33 mijam "jadącego już tylko na oparach" spirytualnego smakosza, wyraźnie poszukującego gotówkowego zrozumienia u nielicznych o tej porze przechodniów, padło na mnie. I co, przytomność umysłu rzeczonego jest nieprawdopodobna, pierwsze pytanie jakie padło w moim kierunku to: przepraszam pan Polak? Tak, tak, biedaczyna musiał już wielokrotnie spotkać się z murem lingwistycznego niezrozumienia spowodowanego obcojęzyczną lawiną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz